Przytulić demona bezradności. Złapać go za mydło. Co zrobić, gdy potęga mojej wiary tłumaczy mi, że nie mam grama wiary? Gdy łatwiej mi uwierzyć, że prędzej czapa lodowa się stopi na biegunie niż u mnie cokolwiek się zmieni, niż zdołam pomóc komuś naprawdę, lub przeżyć coś, czego zawsze pragnąłem? Kocham cię mój lęku, paraliżujący mnie tym silniej, im silniej z tobą walczę. To już nie walczę, oto witam cię z ramionami na oścież i zastawionym stołem. Polałem pierwszy kieliszek. Pij ze mną. Porozmawiamy.. Rano wpadnę ci w objęcia.. obudzę się sam. Wolny. Nawet nie będę dobrze pamiętał chwili, gdy pijany i szczery jak dziecko skręcałem się z płaczu na podłodze tuląc cię jakbyś był moją maskotką z dzieciństwa, która zastępowała mi ciepło ojcowskiej dłoni. Natomiast będę już wolny, na błogosławionym kacu.. spragniony poranka i świeżej wody. I wtedy otworzę okno i wpuszczę zimne i świeże powietrze zmiany. Każdy tobie podobny, który kazał mi zamykać okiennice, dusić się w miałkim lęku przed każdym krokiem – każdy tobie podobny zostanie odtąd ukochany w pełnej trzeźwości. I jako taki powrócony mnie, mojej tkance. Bez mocy, ta bowiem zawsze należała tylko do mnie. To ja miałem moc, którą objawiały bezradność, niewiedza, strach, wahanie.. nienawiść, zawiść nawet.. to nie one miały moc, nie wrogowie moi i nie przeszkody, lecz ja. Nadal ja. Zawsze ja. Największej patologii to ja użyczam energii. I mam prawo temu ulegać. Mam prawo czuć wszystko, co zasilam. I mam prawo w końcu zdecydować, by tego więcej sobą nie żywić. Żadna bowiem nędza i ograniczenie nie powstanie bez mojego przyzwolenia. Cóż mnie kosztuje zatem marzenie? Co tracę kierując te potężną i precyzyjną jak laser moc dla odmiany na to, co przynosi radość? Z dobrego snu łatwiej się obudzić. Czas więc zasilać dobre sny. Dobre, czyli dobre dla mnie. Powstałe z tego szczęście rozniesie swoje echo i tym powróci. Nadmiar uwielbia się dzielić. Ta prawda wynika ze mnie. Więc to ode mnie zależy jak silnie i szczegółowo zdołam przywołać wszystkie emocje, których przezywania pragnę i jakim obdarzę je zaufaniem.. Albowiem NIC nie ryzykuję tak czyniąc. Piętnaście minut dziennie spędzonych codziennie na precyzyjnym przywoływaniu w sobie w pełni zaufania uczuć, które przeżywam w stanie szczęśliwym, naturalnie przywoła chirurgicznie precyzyjnie warunki i zdarzenia, w których mogę takich emocji doświadczać. Emocje bowiem są realniejsze od rzeczy. Rzeczy powstają by wywoływać emocje. Bez nich są tylko forma organizacji energii, tracą znaczenie i równie dobrze mogłyby się rozpaść i powrócić do przestrzeni. Która jest nieograniczona. I kocha się wypełniać. A wypełnia się tym, na co ja odważę się w swoich pragnieniach. Lub co uparcie zasilam lękiem. Pamiętam jaki kolor miały ściany i zapach pościeli.. pamiętam smak kawy i kolor promieni wpadających przez tańcowiska kurzu i zasłony do porannego pokoju. Pamiętam co wtedy grało radio i dlaczego do dziś nie mogę się pozbyć tej melodii z głowy. Pamiętam jak bardzo byłem szczęśliwy. Byłem? Pozwalam by wiedza o tym, co mi daje radość wypełniła każdy zakątek mojej świadomości. Decyduję się świadomie i odważnie na to, by świadomie śnić moje życie. Aby z narkotyku stało się.. przytomnością. Z biernego uzależnienia od czegoś, czego się lękam – klarowną miłością do czegoś, co i tak jest ..mną. Zawsze było. Zawsze – czyli.. teraz.