Można mieć wiele, jednak nie ma się nic, gdy nie ma się siebie. Podobnie można nie mieć nic i nadal nie jest się wolnym, gdy nie jest się szczęśliwym w sobie samym. Generalnie uważamy, że nasze szczęście determinują warunki zewnętrzne. Istnieją też tacy wśród nas, którzy zaciekle z tym poglądem walczą szukając niezależności od uwarunkowań, wybierając niewygodę, niespełnienie, wręcz cierpienie.. Tymczasem prawda jak zwykle leży pośrodku, czyli.. w nas.. To my wybieramy determinanty naszego zadowolenia i to My sami jesteśmy szczęściem w swej strukturze. Jest nam to tym trudniej zrozumieć, im dalej od siebie ustawiamy punkt odniesienia. Upatrywanie źródeł spokoju i spełnienia w zmiennych warunkach czyni nas chorągiewką na wichrze, lub statkiem z opadłymi żaglami pośrodku ciszy morskiej. Szukanie wolności w skrajności wyparcia pragnień budzi w nas postawę szukania trudności, co szykuje nas jedynie na więcej trudności..i oddziela poczucie słuszności od poczucia szczęścia, co owocuje frustracją udająca mądrość, w której skrycie zaczyna nam coraz bardziej przeszkadzać, gdy innym jest lepiej. Ponadto, im silniej umieszczamy się na peryferiach własnego życia, tym częściej jego centrum zajmuje ktoś inny i jakby sobie nie tłumaczyć, że ów człowiek jest dla nas wszystkim – tracimy siebie i stajemy się marionetką inicjatyw tego człowieka, choćby najlepszego.. uwaga – nadal pozostając odpowiedzialnymi za wszystko, co wydarza się w naszym życiu. Tymczasem gdy wracamy do centrum siebie, pozwalając sobie na wszystkie małe i duże marzenia, dotąd wytykane nam jako egoizm – wówczas rodzi się naturalne poczucie kierowania mocą sprawczą naszej świadomości. Godząc się na siebie jakimi jesteśmy – WYBACZAJĄC sobie absolutnie wszystkie absurdalnie zarzuty docieramy do świadomości, że i tak od zawsze jedynie MY posiadaliśmy moc rozgrzeszenia siebie. Od tej chwili dopiero rozumiemy jaka moc spoczywa w naszych dłoniach. Że nawet jeśli nie wierzymy, że kreujemy swobodnie wszystkie warunki życia naszą świadomością – to przynajmniej akceptując siebie, mamy wybór, jakim determinantom damy moc warunkowania NAS. Od tego zaczyna się świadomość widząca to, co powstaje i zanika, oraz tego, z czego to wszystko powstaje – z nieograniczonej przestrzeni kreacyjnej napędzanej NASZĄ WIARĄ. W punkcie znajdującym się w centrum naszej klatki piersiowej znajduje się nieomylne źródło, z którym rozmowa (z nami) łączy umysł kreatywny i konceptualny z tym, co najlepsze dla NAS i spontanicznie – również dla innych. Owa rozmowa jest niczym innym jak medytacją. Ich metod jest nieskończenie wiele. Podobnie jak nieskończenie wiele jest jej motywacji. Medytacje prowadzą do zmian warunków istnienia, do obudzenia mocy tego, czym się staliśmy – naszego ciała, mowy i umysłu, prowadzą również do rozpoznania całkowitego bezpieczeństwa poprzez rozpoznanie naszej nienarodzonej natury we wszystkim co jest – gdy wszystkie dotąd przyjazne i wrogie wypadki stają się jedynie grą nas samych – zawsze doskonałych i zawsze odpowiednich dla nas – medytacja prowadzi wreszcie do wolności kreacji nas samych w wyniku naszej zdolności do identyfikacji, która w pełni świadomej wersji otwiera przed nami bezgrań nieskończoności poznawania tego CZYM i KIM jeszcze być możemy, jakkolwiek zawsze przecież w szczerości spoczywania w teraźniejszości – zawsze będziemy to MY. Jedynie coraz szczęśliwsi. Wówczas odpowiedzialność nie jest już obowiązkiem, który traci rację bytu – a staje się “jedynie” i aż – faktem.
poprzedni wpis