W czyimś kosmosie zawsze masz szansę kogoś wbiurwić.
Taki Heniek, szedł ulicą, jadł kurosanta.
Mijał Kościół Świętopieprzniętych Rogalików z Dżemem i dopadła go bojówka bojowników wyzwolenia glutenu. Trzy przecznice go gonili. Zgubił ich dopiero przy stoisku piekarniczym w sklepie pani Zosi, która, całe szczęście jest promącznistką. Ale i tak wypłaciła mu parasolem przez łeb za brak kaloszy z kurczaczkami. A to akurat szły święta, a Heniek starał się je obchodzić. Szerokim łukiem.