Jesteśmy najważniejsi. Czy tego chcemy, czy nie. Nasz wybór postawienia nas samych w naszym życiu na miejscach przyporządkowanych niższym gradacjom jest jedynie sposobem w jaki wykorzystujemy naszą najważniejszość, numerojedyńczość, primogenitorialność.
To w jaki sposób definiujemy w kosmosie naszej produkcji ważność kogokolwiek jest zawsze i bezpośrednio sprzężone z tym, do jakiego stopnia uświadamiamy sobie ważność siebie samych. Nie sztuczną, nie nabudowaną, nie fabrykowaną i wymuszoną.
Niezbywalną i naturalną, wynikającą z prostej pierwotnej zależności polegającej na tym, że jesteśmy jedynymi świadomościami, bez których całe kosmosy naszych rodzin, światów, zależności, zmian i procesów życiowych po prostu by nie istniały.
Nad tym warto się pochylić. Podobnie zresztą jak nad tym, co wynika konsekwencjami z tego JAK siebie postrzegamy.
W Tresurze Matrixa nie uważamy, że przytrafiamy się rodzicom.. W naszym rozumieniu, nawet ich sobie wybieramy.
Jako świadomość osadzająca się w pojeździe materialnego ciała, jesteśmy niesieni mniej, lub bardziej świadomie naszymi tendencjami poszukiwania tego, co rozumiemy jako nam bliskie i potrzebne. Pociąg do tych, a nie innych istot ofiarujących w akcie zjednoczenia fizycznego (niezależnie od tego, jakiej formy jest to zjednoczenie, oraz czy przynosi im ból, czy rozkosz i co dzieje się potem) nie jest przypadkowy. Nasza świadomość przyciągana jest bowiem siłą woli pragnienia i lęku do fizycznej formy i okoliczności zwanych potem rodzinnymi w sposób wybitnie nieprzypadkowy.
Później dopiero widać, czy wybór ów, czy ta grawitacja lękowo-pragnieniowa, ofiarowała nam rodzinę, którą do końca życia będziemy z wdzięcznością tak nazywać, czy taka, którą będziemy chcieli w naszym subiektywnym pojmowaniu postawić za anty-wzór tego mikrokosmosu w jakim mościmy się w pierwszych dekadach życia.
W tym drugim wypadku bywamy często potężnie negatywnie uwarunkowani w wielu decyzjach życiowych, wciąż zachowując się jak w tych ograniczeniach, które ta trudna rodzina w nas wyrobiła. Rzutując na odwagę życiową, zaufanie do siebie, kompleksy, lub agresję, awersję do określonych typów ludzi, płci, zachowań, narodowości..
By ruszyć w bezkres życia i odczuć go jak własną i przyjazną przestrzeń musimy najpierw poradzić sobie z tym, co odbieramy jako nieuniknione i ograniczające. W tym wypadku z takim pojmowaniem rodziny, konkretnych ludzi, lub sposobu jej zakładania, które pozostawia w nas głęboki dyskomfort postępowania wbrew własnemu poczuciu szczęścia. Konieczności godzenia tego co bliskie prawem krwi z tym, czego czasem nienawidzimy, oraz odrzucania tego, co wielokroć odczuwamy jako nam bliskie, jednak z poczucia owej stadnej solidarności nie pozwalamy sobie na to.
Tresura Matrixa nie zaleca walki. Nie zaleca również ucieczki. Według nas, najskuteczniej z niechcianą nieuniknionością poradzić sobie .. akceptacją. Bezlitosną miłością.
Skoro przecież siedzimy w określonej studni i szczerze przyznajemy, że tak ją odbieramy, zdajemy sobie sprawy, że inaczej to sobie w głębi serca wyobrażaliśmy.. to weźmy to, co mamy, jakim to mamy i przyjmijmy, że nikt poza nami nie był w stanie nam tego takim wygenerować. Że to nasze dzieło.
Nie robimy tego w celu samopognębienia, bo nikt nas nie będzie rozliczać w ostatecznej roli. Sami sobie tworzymy sędziów, którzy nam to czynią.
Robimy to, by zrozumieć, że skoro to nasze wypromieniowanie, to ukochanie tego w bolesny i bezpośredni sposób jest jedyną droga, by to trwale uwolnić i puścić. By wodze kierowania tym przeszły z dłoni naszych katów, do naszych.. bowiem.. zawsze były w naszych.
Wówczas wkracza odwaga, która dla każdego jest czymś innym, a wspólnie patrząc oznacza zawsze decyzję stanięcia z otwartymi ramionami wobec zaufania, że nic co sami wytworzyliśmy nie może w swej esencji zrobić nam niczego złego. Jeśli tego nie zachęcimy własnym nieświadomym lękiem i kurczowym lgnięciem.
Nic nie przywiązuje do nas trudnych relacji i ludzi silniej, niż nasza własna nienawiść, gniew, zazdrość.. Traktując miłością rodzinę, której nie możemy zmienić, zmieniamy ją od rdzenia. W punkcie, w którym zaczyna się ona od nas i na nas opiera.
To potężna ulga. Wiedzieć, że to zaledwie początek. Od tej bowiem chwili pojawia się pełna moc możliwości kreowania rodziny jako życiowej kosmogoniki tak, jak nam na to tylko pozwala nieograniczoność naszej wyobraźni i zasięg jakim obejmujemy naszą miłość.
Z kim, z iloma, z jakimi, jak, na jakim terytorium, w jakich konfiguracjach – wtedy zależy to od nas w stu procentach. Zaiste..?
Otóż nie do końca.
Zależało od początku.
Teraz po prostu to wiemy.
Kim zatem jest rodzina?
Ty mi powiedz.