Home Bez kategorii Jak to się robi..? Czyli o mądrym egoiście.

Jak to się robi..? Czyli o mądrym egoiście.

„Egoista jest kimś, kto myśli o sobie zamiast o mnie” J.T.

Kto zwykł tłumaczyć Nam, kto jest ważny, komu, czemu służyć, ile warte jest Nasze życie  i pod jakim warunkiem jest czegokolwiek warte?

Otóż właśnie. W istocie tylko daliśmy pola do realizacji czyichś pragnień, poprzez ekstrapolację Naszej własnej wiary skupionej na ich bóstwach, na ich ideałach, na ich wartościach, na ich moralności.

Esencją sensu przyjmowania słuszności jako kryterium inwestowania Naszej wiary w dany obszar przekonań i aktywności jest fakt, czy ci, którzy nas uczą, w co mamy wkładać wiarę, sami w istocie żyją tak, jak uczą. I czego Nam życzą. Czy aby na pewno tego, czego życzymy sobie w skrytości Naszych serc?

Tylko wtedy bowiem możemy przytomnie rozpoznać, czy wybieramy daną drogę przez fakt osobistych potrzeb, czy dajemy się pociągnąć za nieuświadomione tendencje.

W istocie bowiem nie istnieje nic ważniejszego od szczęścia.

I NIKT nie ma mocy Nam go ofiarować, ani załatwić. Poza Nami.

Dodanie światu jednego człowieka szczęśliwego więcej, jest naprawą tego świata, uczynienie rzeczywistości efektywnym odpowiadaczem na Nasze potrzeby, jak również poznawanie własnych potrzeb, pozwalanie na nie – budzi otwartość wszystkich dróg rzeczywistości i zapobiega zasklepianiu się ścieżek sprzężeń zwrotnych w ograniczające sytuacje owocujące nieporozumieniami zwanymi cierpieniem, poświęceniem, ofiarą, wreszcie pejoratywnym egoizmem, który wypływa ze skrajnej nieufności wobec siebie i przestrzeni. Złudzeniem nędzy, zwanej chciwością.

Męczeństwo i cynizm są w jednakowym stopniu, tyle, że z dwóch przeciwważnych szal – dwoma przejawami całkowitego braku zaufania i miłości do siebie samego.

Paradoksalnie więc – egotyk siebie nie kocha.

Podobnie jak nie kocha się biczownik i samokrzyżowiec.

Miłość bowiem obejmuje i przyjmuje to, co jest, jako własną naturę. Otwiera, pomnaża i spontanicznie rozprostowuje i rozjaśnia wszystko, na czym skupi swój aspekt zwany.. świadomością.

Od ukochania siebie samego, jak kocha się dom i swoją ojczysta ziemię, jak kocha się znajome kąt i coś, za co uwielbiamy brać odpowiedzialność (nie mylić z winą i martyrologicznym obowiązkiem) – od tego zaczyna się proces wolności i spełnienia.

Niezależnie od tego, jak religia, ideologia, czy towarzystwo pomogą Nam podjąć tę pierwszą zdrową postawę – im prędzej dopuścimy fakt, który i tak jest od Nas nieoddzielny jak tyłek od siedzenia, że jesteśmy tak niesamowicie w swojej naturze piękni i cenni, że kochać Nas jest rzeczą oczywistą- tym prędzej wszystko zacznie się zmieniać na lepsze – czyli na to, czego chceMy.

I fakt, że Nasze szczęście nie należy do niczyich obowiązków niczego nie zmienia, bowiem szukanie zaspokojenia w adoracji z miłością do bycia sobą niczego nie ma wspólnego.

Miłość siebie jest całkowitym zaufaniem, że wszystko wydarza się w sposób najwłaściwszy, więc odpada potrzeba troski o siebie, a zaczyna się nadmiar, przepływ uczucia stałej wdzięczności za wszystko, co następuje w sposób epidemiologicznie zarażający tych, którzy znajdą w sobie dość dojrzalej otwartości, by dać się tym zainfekować. Zaufanie zaś owocuje bezpieczeństwem. Elementarna odwaga to fakt zdecydowania się na zaufanie. Sobie. Godni zaufania nauczyciele tego właśnie uczą.

Prawdziwe kochanie innych nie odbędzie się bez oparcia się w miejscu, w którym spoczywa Nasza świadomość. Świadomość, bez której nie mogą pojawić się żadni bogowie i która generuje rzeczy .. no właśnie.. niemożliwe?

Niezależnie od tego jak silnie imponuje nam zdolność do poświęceń własnego życia dla innych, całkowicie naturalnym dla Nas jest fakt, że każdy ma prawo i potrzebę bronić przede wszystkim swojego.

Wyparcie tego, że pragniemy ochronić siebie, powoduje i tak, że musimy chronić się coraz bardziej. Bowiem ludzie, dla których podkładamy się na tory, okazują się wciąż niezaspokojeni, a Nasze nieskończone ofiary giną w bezkresnych żołądkach ich rosnącego żalu, że wciąż niedostatecznie się staramy.

Tymczasem odnalezienie własnego centrum, w którym odbywa się satysfakcja, w sposób natychmiastowy uwalnia Nas od złudzenia, że istnieje ograniczoność szczęścia, przez co musimy albo uprawiać nasze zboża na nawozie z marzeń innych, albo oddać się na kompost.

Odkrycie i ukochanie własnego centrum odkrywa Nasz początek bezkresu, w którym nie ma deficytu.

Przez uspokojenie „małego” deficytu Naszego niezaspokojenia i obnażenie nieistniejącego dylematu, że albo-albo – albo czysta gęba, albo pełny bańdziuch.. otwiera się „duża” przestrzeń, która najpierw przyciąga tych, którzy najłatwiej uzyskują radość z zetknięcia się z Naszym kochaniem tego, co jest, a potem spontanicznie dotyka innych, których dotychczas postrzegaliśmy jak wrogi, lub obojętny tłum, skrajnie od Nas głupszy, lub deprymująco mądrzejszy.. Istnieje poważne ryzyko, że przekształci się on w morze płynących zewsząd inspiracji. Jak to brzmi?:)

W Naszym świecie (a taki właśnie pozwoliliśmy sobie mieć) nie istnieje NIKT istotniejszy od Nas. Osoby postrzegane jako ważniejsze od Nas są jedynie projekcją tego, jak chcielibyśmy postrzegać siebie. Osoby „mniej ważne” pokazują wyparte lęki przed sposobem, w jaki się w końcu i tak traktujemy, lub przed którym w kółko uciekamy, ulegając neurozom z konsekwencją kota z puszką na ogonie.

Wektor poszukiwania tożsamości zostaje skierowany na zewnątrz z osadzeniem w zaufaniu – w nieskończonym środku. Odkrywając oto, że wszystko, w co zaufamy – staje się.

Tak jak pozwalaliśmy sobie sterować Naszym zaufaniem, które pozwoliło powstać systemom wierzeń, bogom, walutom, władzom, moralnościom, dobrom „absolutnym” i rewolucjom.

Wartościowa narzędziownia i metodyka ścieżki rozwoju to ta, która koncentruje ten supergenerator, jakim jest zaufanie i wiara, z powrotem w Naszych dłoniach.

Nie ma bowiem NIC złego w kreacji własnego życia w sposób najbardziej zgodny z własnymi pragnieniami i odwzajemnioną świadomością miłości domu zwanego Nami.

Wbrew temu, co można by sądzić – to nierzadko jedyny wariant, którego jako ludzie nigdy nie spróbowaliśmy.

Więc miast ufać tym, co każą Nam sobie nie ufać – ufajmy sobie.

Upór  i „logika”, z jaką argumentuje się Nam sens niezawierzania i nielubienia siebie dowodzi jedynie jak wartościowa to waluta, jak parytetowo samowystarczalna, skoro taka o nią idzie walka.

Tylko czy My chcemy świata, w którym trwa walka?

W końcu przestrzeń sprawcza, w której się wydarzamy i z którą się przenikamy nie chce od Nas niczego innego w zamian za generowane cuda – poza wiarą.

Świadomość, że to pełna mocy inseminacyjna siła i to Nasza, wytrąca z rąk narzędzia destruktywnym nawykom neurotycznych łańcuszków martyrologii i egotycznej makiawelki.

Tak, jak w świecie osób świadomie odpowiedzialnych za swoją przestrzeń traci sens administracja i polityka, a w świecie osób świadomych własnego zdrowia i siły traci sens istnienie zombifikacyjnej farmaceutyki, zaś w świecie osób świadomie bogatych, bankowość staje się śmieszną abstrakcją, a w świecie osób świadomie kochających począwszy od siebie – traci sens wojna, kradzież, gwałt, wykluczenie i opresja na każdym poziomie.

Od chwili polubienia siebie mamy wreszcie KIM pracować z przestrzenią. Wtedy bowiem wrażenia przestają być zakłóceniami, lub obiektami zakłóceń, a stają się nieoddzielną częścią Naszej struktury. Czyli radością.

Szumnie zwana magia nie jest niczym innym. Okazuje się bowiem, że życzenia spełniały się zawsze, dopiero jednak akceptacja siebie przekierowała kilotony wiary z generowania onirycznych powodów do większego popadania w cierpienie na tory generacji bezkresu tego, co powoduje radość.

Zasługujemy na to.

Poza tym – Nasze pragnienia nie są ani dobre, ani złe. A więc.. dobre.

Aż do momentu, gdy odkryjemy, że wszystko jest takie, że radość ta nie potrzebuje żadnego powodu, by istnieć.

Wielkie słowa?

Małe kroczki.

Od słów – do czynu.

No bo to My musimy uwierzyć, że Nasze marzenia mogą się spełnić! Trzeba się tego naumieć!

Jak to robimy – pokuśmy się o prosty przykład puszczenia w ruch tego procesu:

1.       Wyobraźmy sobie ogród

2.       W ogrodzie wyobraźmy sobie drzewo

3.       Na drzewie wyobraźmy sobie jabłko

4.       Podchodzimy do tego drzewa (w wyobraźni) i zrywamy jabłko

5.       Patrzymy na to jabłko dokładnie i opisujemy je w myślach

6.       Wąchamy to jabłko mocno i czujemy jak pachnie (wąchamy aż do poczucia zapachu, to konieczne – to niezbędne by podać sobie i przestrzeni informację czym jest to, czego chcemy)

A teraz co zrobić żeby urzeczywistnić to marzenie ?

1.       Idziemy do sklepu

2.       Szukamy stoiska z owocami

3.       Szukamy jabłek

4.       Bierzemy jedno i wąchamy

5.       Porównujemy zapachy (ten z marzenia z tym tu i teraz)

No i mamy spełnione jedno marzenie ! Czary czy Barbórka ?

Różnica między tymi, którzy tego spróbowali, a tymi, którzy nadal o tym tylko mówią (pozytywnie, lub pejoratywnie) jest taka, że ci pierwsi.. zaczęli.

Powiązane wpisy

Zostaw komentarz

11 − 8 =